środa, 14 lutego 2018

Me And That Man - Songs About Love and Death (Country Rock - 2017)


Skład:
Adam Nergal Darski – Wokal, Gitara akustyczna i elektryczna
John Porter - Wokal, Gitara akustyczna i elektryczna, Banjo, Harmonijka
Wojtek Mazolewski – Bas i kontrabas
Łukasz Kumański –
Perkusja i instrumenty perkusyjne

W związku z tym, że dzisiaj są walentynki, składam wszystkim najszczersze życzenia dotyczące miłości. A jeśli już o miłości mowa, to jaką inną recenzję mógłbym wrzucić jak nie płytę która w tytule ma Utwory o miłości i śmierci? Dokładnie tak. Dziś także o 18:00 na kanale YouTube mojego zespołu wlatuje kawałek Walentynkowy, więc wszystkich zainteresowanych zapraszam! A teraz przejdźmy do recenzji jakże kontrowersyjnej płyty dla fanów Behemotha, gdyż Nergal, uważany za największe zło i najmroczniejszą osobę w Polsce gra… Rocka w stylu Johnnego Casha? Nieprawdopodobne. Płyta mnie zaskoczyła już na samym początku. Jest wydana w formie niby książeczki. Są w niej zdjęcia Nergala, jak i samego Johna Portera, Anglika, który wyemigrował w latach 70 do Polski. Album rozpoczyna znakomite My Church is Black czyli singiel który jako pierwszy zaczął promować płytę. Nergal spisuje się świetnie w także lżejszym wokalu, niżeli tylko w przysłowiowym darciu ryja. Dalej możemy usłyszeć Johna Portera w utworze On The Road, który mimo swojego bardzo dojrzałego wieku, potrafi wydobywać z siebie świetne partie wokalne. Słychać tutaj ewidentne wpływy Johnnego Casha, jak z resztą w całym albumie. Gentelmeni z Me And That Man, świetnie sobie również radzą z balladkami, Cross My Heart and Hope To Die jest świetnym przykładem. Powolna gitara, jak i perkusja z tamburynem w tle, przyprawiona chrypiącym wokalem Pana Darskiego to jest esencja tej płyty! Jak słucham tego albumu to zapętlam do znudzenia ten utwór. Jedną z kompozycji która strasznie wpadła mi w ucho jest też Magdalen z bardzo kontrowersyjnym teledyskiem. Świetnie wpada w ucho, po raz kolejny Mr. Porter ukazuje swoje cudowne umiejętności wokalno-gitarowe. Płyta potrafi momentami być nudna, ale na całe szczęście, są to tylko rzadkie momenty. Na sam koniec Polacy dostali deser, czyli polską wersję utworu który otwierał płytę (przyt. My Church is Black) pod tytułem Cyrulik Jack. Kawałek opowiada o człowieku, z którym wielu z nas nie chciałoby mieć do czynienia. Jestem pod wrażeniem, gdyż Nergal powinien nagrać kiedyś płytę w tych klimatach w języku polskim. Jak dla mnie to jest przełom w karierze obu Panów. U Nergala – na tę płytę przyjął inny wygląd, niżeli na albumach Behemotha (oczywiście nie odpuścił dyskryminacji kościoła), ale też u samego Johna Portera, którego Pan Darski ożywił do twórczości muzycznej, bo dawno nie widziałem od niego nic świeżego.

Ocena końcowa:
4.5/5

Następną recenzją będzie:
Deep Purple – Machine Head

czwartek, 8 lutego 2018

The Monkees - More of The Monkees (Rock - 1967)


Skład:
Davy Jones – Perkusja, Wokal (When Love Comes Knockin' (at Your Door), Hold on Girl, Look Out (Here Comes Tomorrow), The Day We Fall in Love, Laugh)
Micky Dolenz – Gitara, Wokal (She, Mary, Mary, (I'm Not Your) Steppin' Stone, Sometime in the Morning, I'm a Believer)
Peter Tork – Bas, Wokal (Your Auntie Grizelda)
Michael Nesmith – Klawisze, Wokal (The Kind of Girl I Could Love)

Witajcie moi kochani. Z góry przepraszam Was, za tą okropną przerwę, ale po ostatniej recenzji po prostu musiałem odpocząć…. A tak naprawdę to miałem nawał obowiązków i padł mi dysk twardy, więc wszystkie recenzje poszły do kosza. No cóż, teraz powracam do normalności i postaram się, by recenzje były regularnie. To słowem wstępu, teraz przejdźmy do recenzji! Płytę podesłała mi czytelniczka mojego bloga, Julia, która jest też odpowiedzialna za okładkę mojej płyty .
No ale tak, o The Monkees wcześniej nie słyszałem, a raczej mi się tylko tak wydawało. Płyta More of The Monkees to jedna z najsłynniejszych płyt tego zespołu, pozycja obowiązkowa dla fanów takich grup jak The Beatles, The Rolling Stones czy Jethro Tull. Płytę rozpoczyna wesoły utwór She. Zaznaczę, że płyta jest nagrana w stylu, jaki był popularny w drugiej połowię lat 60, czyli na wokalu jest każdy członek zespołu, więc utwór She rozpoczyna Mick Dolenz, po prostu można się zakochać w tym charakterystycznym głosie. Połączenie tamburyna z keybordem to jest coś, co szczerze uwielbiam, przyprawione sympatyczną dla ucha gitarką – mamy sukcesywny kawałek w stylu The Beatles. Płyta jest ciekawym połączeniem progersywnego rocka, pop rocka jak i improwizacji. Słychać to szczególnie w Your Auntie Grizelda, w którym zaczyna się od Pink Floydowych klawiszy, dodana została później Stonesowa trąbka, gdzie po chwili możemy usłyszeć wygłupy Petera Torka, który jest moim skromnym zdaniem ich najlepszym głosem. Idąc dalej mamy kolejne bardzo sympatyczne utwory, które są idealne na poprawę humoru swoją radosną muzyką jak Look Out (Here Comes Tomorrow), The Kind of Girl I Could Love czy też z wyśmienitym tekstem, mam na myśli tutaj The Day We Fall in Love. Na sam koniec płyty mamy najbardziej charakterystyczny utwór czyli wszystkim znany ze Shreka I'm a Believer. Reasumując - krążek jest po prostu punktem obowiązkowym fanów klasycznego rocka. Mamy tutaj połączenie największych zespołów lat 60. Przesłuchali Ci się Stonesi? Posłuchaj The Monkees. Czwórka The Beatles to dla Ciebie za mało? Posłuchaj The Monkees. Znasz już na pamięć pierwszy album Pink Floyd? Posłuchaj The Monkees. Jeśli jest na świecie osoba która jeszcze nie słyszała o tym zespole, czy też tym albumie, musi sprawdzić koniecznie!

Ocena końcowa:
4/5

Następną recenzją będzie:
Me And That Man - Songs About Love And Death