niedziela, 17 grudnia 2017

Kaotiko - Raska y pierde (Punk Rock - 2003)

Skład:
Fonta - Bas
Aguayo - Gitara
Jony - Wokal
Aguayiko - Gitara
Xabi – Perkusja


Na wstępie chciałbym powiedzieć, że przepraszam za brak recenzji, nie mam niestety czasu, przez okres świąteczny mam nadzieję, że nadrobię luki w postach. A teraz, zapraszam do recenzji.
Recenzje powyższego zespołu zaproponowała mi jedna z czytelniczek mojego bloga, ponieważ jest jego wielką fanką. Kaotiko to grupa punk rockowa, za którym nie przepadam… Dodatkowo jest z Hiszpanii, czyli Panowie posługują się językiem którego zbyt nie lubię, ale co nie zmienia faktu, że to może nie być dobre, prawda? To znaczy… Staram sobie to tak tłumaczyć… Ale przejdźmy do płyty. Płytę otwiera utwór Rico deprimido który muszę przyznać, pod względem instrumentalnym jest dość dobry, wchodzi w ucho, skoczny riff. Chętnie zatańczyłbym pogo, ale zaraz po nim jest kolejny kawałek pod tytułem Juerga… Słuchałem tego albumu na YouTube i gdybym nie spojrzał na czas jaki minął, to myślałbym, że cały czas leci ten sam kawałek, co jest tego wielkim minusem. Wg mnie – utwory na jedno kopyto. Czuję się jakbym recenzował jedną piosenkę… OK, w refrenach różnią się między sobą, ale niestety nie ma drastycznej różnicy. Słychać na tej płycie inspiracje zespołem Sex Pistols. A gdzie pewnie chcecie wiedzieć? Otóż w utworze You nunca estuve alli, początek normalnie jakbym słyszał Anarchy In UK. Mogę bez bicia powiedzieć, że każdy utwór z tego albumu jest z utworu na utwór coraz gorszy, ta monotonia zabija. Słuchając Thrashu potrafię odróżnić nazwy utworów, a tutaj? Wszystko brzmi tak samo, do tego wokal strasznie mnie drażni. Owszem możemy usłyszeć tutaj mocne inspiracje zespołami pokroju Ramones czy Sex Pistols, ale jestem na NIE. Nie potrafię tego przesłuchać, do tego strasznie irytuje mnie język hiszpański. Moja recenzja tego albumu może być taka krytyczna z powodu prostego – nie lubię punk rocka. Z pewnością inaczej odbierze tę muzykę, fan wyżej wymienionych zespołów. Dla mnie jest to płyta na raz. Podobne utwory, zmieniony tekst i jeden riff zagrany na różne sposoby, to jest definicja tego albumu. Ale zaraz, zaraz, Lipa, przecież w thrash metalu jest tak samo. Odpowiem, tak jest tak samo, ale w thrashu to jeszcze poziom trzyma, a tutaj? Łololo, dud udu, lakukaracza.

Ocena końcowa:
2/5

Następną recenzją będzie:
The Monkees ‎– More Of The Monkees


sobota, 2 grudnia 2017

Iron Maiden – The Book of Souls: Live Chapter (Heavy Metal - 2017)

Skład:
Bruce Dickinson – Wokal
Steve Harris – Bas
Adrian Smith – Gitara
Dave Murray – Gitara
Janick Gers – Gitara
Nicko McBrian – Perkusja

Czytelnicy mojego Fanpage’a na Facebooku pewnie zauważyli, że Iron Maiden to jeden z moich ulubionych zespołów. Wydał niedawno płytę koncertową, ogłosił także trasę, gdzie znajduje się Polska, oczywiście mam już bilety na koncert w Krakowie, więc stwierdziłem, że to idealna okazja by napisać recenzje tejże koncertówki. Zwłaszcza, że mamy tam polski smaczek, którym jest utwór „Death Or Glory” z ostatniej płyty, czyli „The Book of Souls”, ale o tym później. Płyta ta, została nagrana podczas trasy promującej ostatni album, odwiedzili podczas niej kilkadziesiąt miast. Trasa okazała się ogromnym sukcesem i wielu słuchaczy, w tym również ja, przekonało się do ostatniego krążka Żelaznej Dziewicy. Album, jak i koncert otwiera znakomite „If Eternity Should Fail”… Znakomite, ale głównie w wersji studyjnej. Wielkim minusem jest to, że Dickinson zaczyna śpiewać początek który jest opowieścią i zarazem jest puszczona z taśmy, przez co głosy Bruce’a na żywo jak i z taśmy pokrywają się. Nie rozumiem tego zabiegu, według mnie początek powinien być cały z taśmy, bez dodatkowego udziału Bruce’a. Koncert ten jest głównie zlepkiem kilku wydarzeń, mamy na przykład Brazylię, RPA czy także jak wcześniej wymieniłem Polskę. Jakość nagrań jest na bardzo wysokim standardzie, tak samo jak jakość wideo, ale takowej niestety jednym ciągiem nie obejrzymy, ponieważ Panowie stwierdzili, że koncertowe wideo sprzedadzą do ITunes zamiast wrzucić za darmo na YouTube czy na ich stronę - tak jak to było w planach przed oficjalnym wydaniem płyty. Wycięte także zostały pogadanki Dickinsona, a bardzo lubię słuchać tego Pana. Brakuje tutaj też takiego utworu jak „Hallowed Be Thy Name” które, zastąpiono utworem „Wrathchild”. Reasumując, koncertówka jest na bardzo wysokim poziomie, ale jest kilka niedociągnięć końcowych, np. właśnie brak wypowiedzi Bruce’a czy brak darmowe wideo, za które trzeba zapłacić aktualnie 10 dolarów... Ewentualnie możemy obejrzeć pocięte na YouTube. Co do formy zespołu, nie mam żadnych zastrzeżeń, jest to nadal zespół który daje najlepsze koncerty na świecie i przez długie lata nikt ich nie pobije. Amen.


Ocena końcowa:
4/5

Następną recenzją będzie:
Kaotiko - 
Raska y pierde

niedziela, 19 listopada 2017

Nocny Kochanek - Zdrajcy Metalu (Heavy Metal - 2017)

Skład:
Krzysztof Sokołowski – Wokal
Arkadiusz Majstrak – Gitara
Robert Kazanowski – Gitara
Artur Pochwała – Bas
Tomasz Nachyła - Perkusja

Nocny Kochanek to jeden z tych zespołów, które się albo kocha albo nienawidzi. Ewentualnie słucha się ich podczas spożywania dużej ilości napojów wyskokowych, których temat poruszają w wielu swoich utworach. Zdrajcy Metalu jest już drugą płytą spod szyldu Nocnego Kochanka, a czwartą w całkowitym dorobku zespołu, wcześniej znanego jako Night Misstress. Płyta została wydana w styczniu, a przez wielu jeszcze przed premierą ogłoszona płytą roku 2017. Poprzedni ich album Hewi Metal nie przyciągnął mnie zbyt mocno, może dlatego, że nie przepadam za głosem Bartka Walaszka, który swoim głosem otwierał tę że płytę. Przejdźmy jednak do tego przesłodkiego nadzienia które oferują nam Zdrajcy metalu. Jak już wyżej napisałem, poruszony jest w każdym utworze temat alkoholu, seksu czy metalu, czego więcej trzeba od takiego jajcarskiego zespołu? No właśnie niczego! Płyta jak dla mnie jest zrobiona idealnie! Od prawej do lewej (chyba, że jesteś Mańkutem!). Kawałek, który otwiera album to rozwinięcie utworu Piątunio z poprzedniego krążka pt. Hewi Metal czyli Poniedziałek który jest hymnem każdego fana weekendowych zabaw, setka wódy i browarek, niech uzdrowią w poniedziałek… Tego typu teksty przyprawione cudownymi solówkami i wspaniałymi popisami perkusisty, czego chcieć więcej? A to dopiero pierwszy utwór! A przed nami jeszcze 11! Chłopaki lubią bawić się satyrą czy też nabijaniem się z metalowych tekstów, które zazwyczaj są o niczym. Pigułka samogwałtu, która na dodatek jest parodią disco polo czy Piosenka o niczym to chyba idealne przykłady tego, że chłopaki lubią pożartować sobie z otaczającego nas świata. Zaś Smoki i gołe baby to typowy żart, jeśli chodzi o zespoły w stylu Dragonforce. Media przyjęły, że metalowiec to taki typowy mroczy brudas, który biega w glanach i popija tanie wińska pokroju amareny czy inne sikacze. Obraz tego oto człowieka jest pokazany w tytułowym utworze czyli Zdrajca metalu czy Dżentelmeni metalu. Ale czymże byliby Panowie z Nocnego, gdyby nie pojawiły się nawiązania do kultowych już zespołów? Pierwszy z brzegu przykład to De Pajrat Bej który opisuje w 4,5 minuty cały dorobek dyskografii Running Wild. Zaś fani ballad czy utworów o pięknych kobietach mają kawałki takie jak Gdzie jesteś? w którym bohater szuka Andżeja, czy Dziewczyna z Kebabem która opowiada historię, że nie tylko panowie łamią serce kobietom, ale kobiety - panom. Wiem, że wielka liczba osób jest negatywnie nastawiona do tego zespołu, chociaż jakby Nocny był złym zespołem to nie wyprzedaliby chyba prawie połowy swojej trasy koncertowej, albo nie zapełnialiby prawie całej sali koncertowej, prawda?

Ocena końcowa:
5/5

Następną recenzją będzie:
Iron Maiden – The Book of Souls: Live Chapter

wtorek, 14 listopada 2017

Bedoes & Kubi Producent - Aby Śmierć Miała Znaczenie (Rap/Hip-Hop - 2017)

Skład:
Bedoes Wokal
Kubi Producent – Bity

Gościnnie:
Solar/Białas – Wokal w Hymn
Beteo – Wokal w Raz
Kuqe – Wokal w Papito
ReTo – Wokal w Typie

Bedoes – Borys Przybylski, mój rówieśnik. Chłopak, kiedy wydał album miał 17 lat. 17 lat, a takie teksty i taka technika? Jestem pod wrażeniem. Serio. Niby każdy się z niego naśmiewa, ale tak ogromne umiejętności w tak młodym wieku, wymagają chociaż minimum szacunku, chociaż jest kilka niedociągnięć. Początek płyty zapowiada ją na takie jakby klimaty Księgi Tajemniczej od Kalibru 44 z elementami New Schoolu, refren w utworze NFZ idealnie to pokazuje. Ale niestety nie jest zbyt dużo tego typu kawałków na płycie. Album cierpi na syndrom „New Schoolowca” czyli typowe nawijanie o hajsie, seksie i alkoholu, doprawione sporą ilością autotune’a. Wpadający w ucho refren utworu Biały i Młody wcale go nie ratuje, tekst jest tak prosty i banalny, że potencjał tego bitu jest zmarnowany i to strasznie. Utworów przyprawionych jękami, stękami i gęgami jest tutaj bardzo dużo, momentami doprowadza to do bólu uszu, choć znajdziemy kawałki które ratują tę płytę. W piosence Hymn znajdziemy takiego Bedoesa którego naprawdę chcę. (Zaraz po tym z utworów typu NFZ) Agresja, technika, pomysł na kawałek, dobry tekst. Takiego Bedoesa chcę słyszeć, brak tu gęgów, stęków, hajsu, chlania czy zabaw z panienkami. Wiele wątków jest tutaj poruszonych np. miłości albo radości Borysa, która wynika z wybicia się w polskim rapie czy też kontrowersyjne tematy aborcji lub najróżniejszych fetyszy. Tytułowy utwór po moim pierwszym przesłuchaniu przyprawia mnie o dreszcze... Wyślę sukę do Grecji, na wakacje poleci. Jak wiecie, albo i też nie, w Grecji aborcja jest legalna, w utworze jest wzmianka Suka mówi mi, że rodzić tego nie chce więc wnioski same wychodzą na usta. Mamy tutaj użyty autotune, ale w bardzo dobrym momencie. Brawo Borys. Więcej takich kawałków. Krążek jest dobrym albumem, ale niestety wydany zbyt szybko.
Po raz drugi podchodzę do recenzji tej płyty, lecz pierwsza nie zadowalała mnie. Bedoes od tej płyty naprawdę się wyrobił, przesłuchałem Gustawa czy Eldorado i jestem naprawdę pod wrażeniem. Czekam na kolejny solowy album Bediego, a jeśli będzie na takim poziomie jak wyżej wymieniony „Gustaw” to będzie to album roku jeśli chodzi o rap.

Ocena końcowa:
3/5

Następną recenzją będzie:
Nocny Kochanek – Zdrajcy Metalu

piątek, 3 listopada 2017

Mikołaj Janeczko – Granuloma (Harsh Noise – 2017)

Skład:
Mikołaj Janeczko - syntezatory (1, 2, 3, 5), gitara elektryczna (4, 6), taśmy (5)
Julia Wołongiewicz - oprawa graficzna

Od założenia bloga, minęły 2 miesiące, a ja już dostaję propozycje recenzji płyt! Dziękuję Wam bardzo, że jesteście moi mili. Parę dni temu napisała do mnie Julia, bym zrecenzował ten album. Bez skrupułów to zrobiłem! Jednak nie spodziewałem się, że będzie to dla mnie aż takie wyzwanie. „Granuloma” to dla mnie bardzo ciężki orzech do zgryzienia. Płyta przedstawia nurt muzyki nowej, którego gatunku nawet nie umiem zidentyfikować… Gdyby nie opis tej płyty nie wiedziałbym co to za gatunek muzyczny. Fanem takowej muzyki nie jestem, ale duże wrażenie robi to, że mój imiennik potrafił wyczyniać coś takiego. Ciężka muzyka instrumentalna, ale z utworu na utwór coraz bardziej mi się to zaczynało podobać. Wpierw ciężki szum w utworze Piasek do akcji zimowej, który mnie szczerze odrzucił jeśli chodzi o dalsze słuchanie, ale już Olbrzym z blachy bardzo mi przypadł do gustu. Ciekawe użycie syntezatorów w stylu nurtu vaporwave, a także takie typowego Noise’owego szumu, którego nazwać inaczej nie potrafię. Można się bardzo wczuć w ten album i wyobrazić sobie, jak tytułowy Olbrzym z blachy powstaje, robi dewastacje, niszczy wszystko dookoła. Niespodziewane przejścia, ciężka muzyka, ale mimo wszystko słyszę jej przekaz. Podczas słuchania, działa ludzka wyobraźnia, a także emocje. Nie jest to może muzyka która nadaje się do słuchania podczas jazdy samochodem na autostradzie (AC/DC, Motorhead czy Black Sabbath), ale jest tutaj rytm, są tu uczucia. Wszystko ma swoje miejsce. Bezapelacyjnie dziękuję droga Julio za podesłanie mi tego albumu. Zapoznałem się z muzyką, z którą nie mam do czynienia na co dzień, a jest ona bardzo ciekawa. Kompozycja odpowiednia dla fanów takich zespołów jak The Doors czy Pink Floyd. Psychodeliczny hałas, magiczne umiejętności posługiwania się instrumentami, a także emocje które emanują z każdego utworu. Jeśli ktoś zachwyca się muzyką, a nie tylko jej słucha - ten album jest dla Ciebie!

Ocena końcowa:
4/5

Następną recenzją będzie:
Bedoes – Aby  Śmierć Miała Znaczenie


piątek, 27 października 2017

David Gilmour – Live at Pomepii (Rock Progresywny – 2017)

Skład:
David Gilmour – Gitara elektryczna, akustyczna i klasyczna, wokal
Całość składu jest tak duża, że zostawiam odnośnik

Gitarzysta i zarazem wokalista Pink Floyd, czyli David Gilmour… 45 lat po legendarnym koncercie w Pompejach, znów stanął na tej samej scenie. Jak wiadomo, koncerty Floydów to niesamowite wydarzenie muzyczne, magia wspomagana efektami świetlnymi wprawia w osłupienie. Jest to marzenie dla fana muzyki granej na żywo. Mnie niestety nie było dane być na koncercie Davida w 2016 roku we Wrocławiu, ani tym bardziej w 2006 w Stoczni Gdańskiej, której nagranie zostało zarejestrowane i można je nabyć drogą kupna. Live at Pompeii to jest już drugie wydawnictwo koncertowe. Ubolewam nad faktem, że na ten moment nie dysponuję odpowiednimi zasobami finansowymi, by kupić oryginalne wydanie tejże płyty... Ale spokojnie, przesłuchałem ten koncert na Spotify więc wszystko legalnie. Wydarzenie to zostało zarejestrowane podczas trasy koncertowej promującej najnowszy album muzyka czyli Rattle That Lock Tour. Koncert otwiera 5 A.M. z właśnie najnowszego albumu, niesamowity instrumental, a zaraz po nim tytułowy kawałek czyli Rattle That Lock i Faces of Stone również z wyżej podanego albumu. Słuchając dalej mamy to, na co fani Różowych szlagierów czekali What Do You Want fome Me, słychać wciąż moc w głosie Gilmoura, mimo starszego wieku. Kiedy słyszę te syntezatory, to po prostu przechodzą mnie ciarki! Na pierwszym secie nie zabrakło także Whish You Where Here odśpiewane przez setki tysięcy widzów, pieniężnego utworu czyli Money czy też popisowego, chlubnego High Hopes, które co roku w TOP Wszech Czasów Polskiego Radia zdobywa wysokie pozycje. Zaraz po Wysokich Nadziejach mamy przerwę, bo przecież po tak skomplikowanych riffach trzeba chwilę odpocząć, nie wspominając o tym ile David ma już lat. Po przerwie zaczyna się już Pink Floydowy raj, One of These Days, Shine On You Crazy Diamond (Part I-V) czy Sorrow… Przeszedł mnie dreszcz. Niesamowita gra orkiestry w połączeniu z umiejętnościami muzycznymi Davida Gilmoura. Jestem zachwycony! 71 letni dziadek, który ma w sobie tyle werwy co niejeden młody artysta. Na deser zostały bisy. Klasyczne bicie zegarów zapowiadające Time przyprawione radosnym krzykiem publiczności, średnio wykonane Breathe (Reprise) oraz mój ulubiony z The Wall czyli Comfortably Numb. Całość koncertu jest po prostu nie do opisania. Dolną szczękę nadal próbuję podnieść z ziemi. Miód. Jednak waha się ona w granicach 90 do nawet 300 złotych za 2 płyty CD. Co może zaboleć niektóre kieszenie. Mimo wszystko - chce się tam być.


Ps. Dziękuję Alicja za zredagowanie tekstu
Ocena końcowa:
5/5
Następną recenzją będzie:
Mikołaj Janeczko – Granuloma

piątek, 20 października 2017

Taco Hemingway – Szprycer (Rap - 2017)

Skład:
Taco Hemingway – Wokal
Rumak - Bity

Niestety. Tak, niestety. Mój ulubiony raper, a wydał coś takiego. Nie no dobra, zbyt ostro zacząłem tę recenzję. Taco Hemingway, który ma na swoim koncie już 4 EP (w tym jedna po angielsku!), jeden pełnoprawny album i w te wakacje wydał kolejne EP. Jak to wiemy, Fifi wydaje swoje albumy za darmo do pobrania, ale także do kupienia fizycznie. Każdy  był przyzwyczajony do jego wyjątkowego stylu a nie typowego rapowania, jak praktycznie każdy raper z tej nowej fali, a tu tak, włączam pierwszy utwór czyli Nostalgia już zaczyna się inaczej, bo od mocnej perkusji. Myślę sobie wow, dziwnie się zaczyna, zaraz po tym załamanie… Autotune. Tak, autotune u Taco. Popłakałem się ze smutku. Lirycznie jest bardzo dobrze, ale wykonanie… Nie chcę tego komentować. Następnym kawałkiem który wpadł mi w pamięć nazywa się Tlen, tutaj mamy bardzo fajny refren, miło się go słucha, nóżka chodzi, wpada w ucho i łatwo zapamiętać, niestety gorzej jest już pod koniec, gdzie znów mamy to samo co w Nostalgii czyli autotune, jest on przesadzony. Ta recenzja będzie trochę krótsza, bo jest praktycznie jeden patent. Bardzo dobra warstwa liryczna, co na plus, ale OGROMNYM minusem jest to, że Taco przesadza tutaj ze wspomnianym już Autotune’m, jest go za dużo. Jakby to nie był Felipe, to ta płyta uzyskałaby wyższą notę, niestety Taco potrafi zrobić dużo lepsze albumy. Do Trójkąta Warszawskiego (Pierwsze EP Taco, po polsku), Szprycer nawet się nie chowa. Jak dla mnie jego najgorszy album. Już nawet jedna zwrotka w Nowym Kolorze zjada cały album.
W skrócie: Jakby to był album innego rapera byłaby 4, tak niestety musi być bardzo naciągana 3.

Ocena końcowa:
3/5

Następną recenzją będzie:
David Gilmour – Live At Pomepii

sobota, 7 października 2017

Metallica – Master of Puppets (Thrash Metal – 1986)


Skład:
James Hetfield – Gitara, Wokal
 Lars Ulrich – Perkusja
Cliff Burton – Bas
Kirk Hammett – Gitara

 
Mówiłem Wam już, że lubię Biedrę, prawda? Można tam kupić znakomite płyty. Ostatnio nabyłem tam Gahana, a recenzję możecie przeczytać od dawna na blogu. Ostatnim czasem zakupiłem winyl. Tak! Winyl w Biedronce! I to nie pierwszy, wcześniej kupiłem jeszcze Deep Purple, ale tego wręcz się nie spodziewałem. Kultowy album Metalliki. Tak, Metalliki. Sam Master of Puppets. Nigdy nie byłem fanem tego albumu, ale powiedziałem sobie „Ej, czemu by nie kupić, skoro jest taki tani?” - 50 zł za płytę winylową, to nie jest dużo według mnie, a skoro moja kolekcja winylowa nie jest jakaś wielka, to wziąłem, ale przejdźmy do recenzji. Master of Puppets - 3 płyta legendy muzyki Thrash Metalowej, Metalliki. Tego zespołu raczej nie trzeba przedstawiać. Przez jednych uważana za najlepszą płytę w Thrash Metalu, niestety u mnie tak nie jest. Ich debiut bije album na głowę, i to o wiele. Płytę rozpoczyna akustyczny wstęp do „Battery”, a zaraz po nim kultowy utwór tytułowy, czyli „Master of Puppets” - jeden z najbardziej kultowych riffów tego zespołu, oczywiście po Enter Sandman. Cudowne wejście, cudowna solówka, miód. Następna kompozycja to „The Thing That Should Not Be”, które nie jest lubianym przeze mnie kawałkiem. Mogę go porównać do „Escape” z „Ride The Lightning” (Poprzedniej płyty Mety). Po tym średniaczku mamy cudowną balladę? Mogę tak ten utwór nazwać? „Welcome Home (Sanitarium)” . Kawałek, który mogę nazwać raczej pół balladą - opowiadającą o pobycie w szpitalu psychiatrycznym. Jeśli jest osobą, która czyta tę recenzję, to polecam się z tym kawałkiem zaznajomić. Czas na stronę B. „Disposable Heroes” czyli krótkie kazanie na temat robienia dobrych kawałków thrash metalowych. Płyta zawiera także wspaniały kawałek instrumentalny - „Orion” napisany przez Cliffa Burtona i Jamesa Hetfielda. Płyta sama w sobie zła nie jest, ale jak dla mnie niesłusznie nazywana „Biblią metalowców”. Tytuł ten powinien należeć do ich debiutu, jakim jest „Kill’em All”, albo chociażby „Ride The Lightning”. Co nie zmienia faktu, że to tytuł obowiązkowy dla każdego fana Heavy/Thrash Metalu.

Ocena końcowa:
3.5/5


Następną recenzją będzie:
Taco Hemingway - Szprycer

środa, 27 września 2017

Kult – Made In Poland (Rock – 2017)

Skład:
 Tomasz Glazik – Saksofon
Tomasz Goehs – Perkusja
Janusz Grudziński – Klawisze
Wojciech Jabłoński – Gitara, Wokal
Piotr Morawiec – Gitara
Kazik Staszewski – Wokal
Jarosław Ważny – Puzon
Ireneusz Wereński – Bas
Janusz Zdunek – Trąbka 


Gościnnie:
 Guma – Gitara w „Lewe, Lewe, Loff” oraz wokal w „Totalna Stabilizacja
 Janusz – Wokal w „Niejeden
Darek Chylak – Wokal w „Mieszkam w Polsce


Witajcie drodzy czytelnicy. Mam dla Was kolejną „inną” opinię. Jest to recenzja koncertu, a raczej zlepków koncertów - i to nie byle jakiego zespołu, ale chyba najlepiej koncertującego polskiego zespołu, a nie mówię tu o Behemoth’cie. Chodzi o zespół Kult. Legendarny Kult. Płyta została nagrana podczas koncertów z Pomarańczowej Trasy 2016 roku. Swój egzemplarz zamówiłem w Pre Orderze, bo zachęciły mnie do tego autografy zespołu. Od dziecka marzyłem, by zdobyć autograf Kazika i chłopaków z Kultu. Ten zespół ciągnie się za mną od dzieciństwa i chyba nigdy ode mnie nie odejdzie. Ale zacznijmy o płycie. Album rozpoczyna nowy utwór -„Jeśli będziesz tam”. Jest to kawałek z nowej płyty „Wstyd”, przeciętniak, nie jest tragiczny. Od razu po nim zaczynają się szlagiery takie jak „Ballada o dwóch siostrach” Taty Kazika czy radiowe „Gdy nie ma dzieci”, które nuci cała Polska podczas wakacji. Nagrania, jak to jest napisane w książeczce, są bez żadnych poprawek, dostrajania i edycji, co momentami cieszy, a momentami nie. Można odczuć tutaj koncertową moc Kultu w kawałkach takich, jak wyżej wymienione „Gdy nie ma dzieci”, „Arahja” czy powracający ze starym tytułem utwór „Na całym świecie źle się dzieje koledzy” (Powszechnie znane jako „Wódka”), ale są też słabsze fragmenty, jak dziwnie odśpiewana „Parada Wspomnień”, co bardzo mnie boli bo to jeden z moich ulubionych kawałków. Bardziej boli wokal Janusza w utworze „Niejeden”, który też jest moim faworytem. Nie zabrakło oczywiście klasycznych bisów - „Mieszkam w Polsce”, „Po co wam Wolność”, „Konsument”, „Krew Boga” czy też przyśpiewka „Sowieci” z Kultowo zmienionym tekstem. Słowem zakończenia, płyta ta pokazuje, że Kazik i Kult są cały czas w bardzo dobrej formie, tylko momentami zbyt mocno eksperymentują z wykonaniami ich najlepszych numerów. Momentami lepiej zostawić stare i dobre, niżeli cokolwiek zmieniać. Nie psuje to na szczęście efektu końcowego płyty. Koncert świetny.

Ocena końcowa:
 4/5

Następną recenzją będzie:
 Metallica – Master of Puppets

piątek, 15 września 2017

Quebonafide – Egzotyka (Rap/Hip-Hop – 2017)

Skład:
 Quebonafide – Wokal
Autorzy bitów – Różni

Gościnnie:
 DJ Filip – Scratche w „Oh My Budda” i „Odyseusz
Czesław Mozil – Wokal w „Bollywood
DJ Ike – Scratche w „Luís Nazário
 Ifani – Wokal w „Changa
 Young Lungs – Wokal w „Między Słowami
 Solar/Wac Toja – Wokal w „Arabska Noc
KRS-One – Wokal w „To nie jest hip-hop

Ten wpis będzie trochę inny od wszystkich. Dlaczego? Otóż pierwszy raz nie oceniam czegoś z pogranicza rocka i metalu. Będzie to płyta hip-hopowa. Tak, jestem metalem który słucha również hip-hopu. Czy to dziwne? W tych czasach nie, przejdźmy jednak do płyty. Zamówiłem ją w preorderze z niespodzianką. Niespodzianką tą była EPka „Dla fanów Eklektyki” (Kobiety dostawały EPkę pt. „Dla fanek Euforii”). Pytanie: „Czy zrecenzuję te dwie EPki?”. Odpowiedź: „Tak, ale to w późniejszym czasie.” Pierwszy singiel jaki usłyszałem z tej płyty to „Oh My Budda”, który kompletnie mi się nie spodobał. Był wypuszczony krótko po tym, jak przesłuchałem „Ezoterykę”(wcześniejszy album muzyka). W porównaniu do poprzedniego albumu, ten kawałek po prostu mnie załamał. Zupełnie inny styl, inna bajka. Koszmar! Pomyślałem, że Kuba idzie w kierunku tzw. „Hip-hopolo”. Que wypuszczał swoje single co jakiś czas, w ogóle nie myślałem o słuchaniu ich, aż w końcu mój kumpel (Pozdro Skorpio) podesłał mi singiel „Madagaskar”, powiedziałem do siebie „O ku**!” - po prostu wryło mnie w ziemię. Nigdy nie słyszałem czegoś takiego w Polskim rapie. Od tamtej pory sprawdzałem każdy singiel jaki wypuszczał, a każdy był coraz lepszy i lepszy. Na tym albumie mamy praktycznie wszystko - świetnych gości z poza rap-nurtu (Czesław Mozil), polskie sławy hip hopu (Solar, Wac Toja), czy też uwaga… Wielkie gwiazdy z zagranicy!!! Tak! Na tej płycie usłyszymy nie tylko polskie wersy, ale też zwroty takich legend jak KRS-One, mniej znanego Young Lungs czy Ifani. Jest agresja, jest smutek, jest odwołanie do markowych ciuchów. Wszystko co potrzebuje dobry hip-hopowy album. Jest kompletny od A do Z. Jak dla mnie, najlepszy album w Polskim Rapie od 1996 roku.
Ocena końcowa:
5/5

Następną recenzją będzie:
 Kult – Made In Poland

niedziela, 10 września 2017

Dave Gahan & The Soulsavers - Angels&Ghosts (Electronic Rock – 2015)

Skład:
Dave Gahan – Wokal
Ivan Glover – Różne instrumenty
Richie Machin – Różne instrumenty
Dave Gahan… Osoba znana chyba wszystkim, którzy choć trochę interesują się muzyką. A dla tych, co przesiedzieli ostatnie 40 lat w piwnicy powiem, że Gahan to wokalista zespołu Depeche Mode czyli jednego z najbardziej klimatycznych bandów na świecie. Przechodząc przez biedronkę, natknąłem się na tę płytkę za 15 złotych. Tylko tyle za płytę Gahana? Brałem ją bez zastanowienia! Płyta urzekła mnie od samego początku. No może nie prawie od samego… Nie podchodzi mi kartonowe opakowanie, w której została wydana. Widziałem mnóstwo digipacków, ale ten to po prostu jakaś porażka. Ale czas na nadzienie. Całość składa się z 9 utworów, czyli jakieś 40 minut grania. Płytę otwiera utwór „Shine”. Dobra, ale jak już mówiłem, początek typowo Depechowy, „skrzecząca” gitara, a zaraz po niej syntezatory i powolny wokal Gahana - chyba nie słyszałem nigdy piękniejszego otwarcia płyty (No może poza „Enter Sandman”). W płycie można się zakochać już po pierwszych trzech utworach. Gahan pokazuje, że posiada naprawdę niesamowity głos, ale z boku nie zostają też chłopaki z Soulsavers, ukazując swoje umiejętności w pięknych solówkach np. „Tempted”. Nie zabrakło też odpowiedniego klimatu. W „All of this and nothing” słychać, że Dave’owi i chłopakom z Soulsavers skończyły się pomysły i postanowili wzorować się na albumie „Violator”, choć to idzie dla mnie jak najbardziej na plus. Ale na ogromny minus idzie to, że na płycie znajduje się zbyt dużo balladek. Fani Depeche Mode są przyzwyczajeni do tego, że potrafią oni zagrać szybciej i energiczniej, a nie jakby „chcieli, a nie mogli” - no ale z drugiej strony patrząc, nie jest to płyta Depechów, ale solowa Dave’a wraz z Soulsavers. Na zakończenie „Angels&Ghost” słyszymy utwór „My Sun”, który na samym początku dość mocno nóży, ale z czasem rozwija się i można przy nim pośpiewać. Wpada mocno w ucho. Cała płyta jest przeze mnie przyjęta bardzo dobrze. W cenie mamy adekwatną zawartość. Można pośpiewać, można poskakać, można potańczyć. Jest dobrze, ale nie idealnie. Pozycja, którą mogę polecić każdemu fanowi Depeche Mode, a nawet tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z twórczością Dave’a Gahan’a.

Ocena końcowa:
4/5
Następną recenzją będzie:
 Quebonafide - Egzotyka

środa, 6 września 2017

Ontagma – Delusion (Groove Metal - 2017)


Skład:
 Jan „Janina” Jurczyk – Wokal
Marek Schmidt – Gitara 

Eryk Stram - Gitara
Jakub Mazur – Bas
Łukasz Raczkowski – Perkusja


 Pewnie nie jeden z Was, moi drodzy czytelnicy, ma znajomego, który gra w zespole. Ja również mam, nie tylko jednego, ale wielu. To będzie recenzja zespołu mojego kolegi (Pozdrawiam Cię Jakubie).
 Zespół Ontagma jest młodym zespołem z Gdańska. Płytę dostałem dzięki wygranej w konkursie zorganizowanym na ich stronie na Facebooku. Ogólnie czekałem na nią dość długo, bo mieliśmy problem z naszą kochaną pocztą. Mimo, że to recenzja EPki moich znajomych, nie podwyższy to oceny końcowej płyty. Zacznijmy od pudełka tym razem, chociaż, cytując dobrze znane zdanie, „nie ocenia się książki po okładce”. Pudełko niczym specjalnym się nie charakteryzuje, ale czego możemy się spodziewać po tak młodym zespole? No właśnie. Na plus jak najbardziej idzie oprawa graficzna stworzona przez Mateo. Klimatyczne kolory, po samej okładce czuć, że ta Epka ma moc. Ale teraz coś o zespole. Grupa przedstawia nurt groove metalowy i słychać to już po pierwszych riffach, ale szczerze podchodzi mi to nawet pod death metal, może wywołane jest to przez wokal Janiny. Nie jestem pewny co do tego, ale wydaje mi się, że na chłopaków duży wpływ miały zespoły pokroju Gojry. Typowe ciężko przestrojone gitary, charakterystyczne brzmienie perkusji w „Suicide” czy moim ulubionym „Void” (choć ten utwór jest bardziej melodyjny od pozostałych). Nie zabrakło też nadania odpowiedniego klimatu. W utworze „Free Thought Dumpster” usłyszymy wspaniałą solówkę, którą wydaje mi się, że już słyszałem. Zaraz po niej opowieść Janiny. Po prostu mam ciarki. Pomyśleć, że zespoły które są znane na całym świecie nie umieją zrobić tak klimatycznego kawałka, jak malutki zespół z Gdańska? Szacun chłopaki. Na deser chłopcy z Ontagmy zostawili nam kawałek pod tytułem „White Phosphorus”. Od samego początku jest energicznie. Zamykam oczy i widzę masę ludzi, Janinę który „drze mordę” na scenie, a ta masa ludzi, którzy przed chwilą stali grzecznie, zaczynają machać banią i robią ogromny mosh w klubie. Co tu dużo mówić? Bardzo dobry kawałek na zakończenie płyty. Brawo.
Ocena końcowa:
4.5/5


Następną recenzją będzie:
Dave Gahan & Soulsavers - Angels & Ghosts

piątek, 1 września 2017

Chupa – Roxxx (Nu-metal/Pop-rock - 2016)


Skład:
Chupa – Wokal
Kris – Gitara
Dan – Bas, sample
Antek – Perkusja

Gościnnie:
Ola Wysocka (Milczenie Owiec, Rocket Shots) – Wokal w „Nadejdzie taki dzień
Przemysław „Hans” Frencel (52 Dębiec, Luxtorpeda) – Wokal w „Helios
 Konrad „Konex” Szadkowski (Lola Lynch, Giorgio Barmani) – G. Akustyczna w „Wychodzę”, „Karą będzie lęk” i „W nieznane
 Nadia Szymańska – Chórki w „Karą będzie lęk
Wiktor „Klemens” Klemensiewicz – Dejmba w „Bez szans”, „Głos” i „Karą będzie lęk

Chupa. Chłopak którego znam osobiście, jak i z zespołu NoNe czy popularnego Talent Show. Swego czasu zauważyłem na fb, że odszedł od NoNe i zaczął solową karierę. W sklepie, którego skrót brzmi MM, znalazłem płytę za 5 złotych, więc powiedziałem „czemu nie?”. Spodziewałem się tutaj jakiegoś mocnego grania i z jednej strony mogę powiedzieć, że się zdziwiłem a z drugiej nie… Już w pierwszym kawałku słychać inspiracje zespołem KoRn, elektroniczne dodatki gitarowe, zwrotki śpiewające, refren zaśpiewany dość mocno… styl typowo KoRnowy. Utwór nosi tytuł „W Masce”. Chupa śpiewa tutaj o czymś, co człowiek ma podświadomie w sobie, co w sobie ukrywa, coś czego byśmy się po nim nie spodziewali.
Drugim utworem na płycie jest utwór „Nadejdzie taki dzień” z gościem - Olą Wysocką z Milczenia Owiec czy Rocket Shots. Opowieść o wrogach Chupy oraz nienawiści do nich. Ola nie pokazuje tutaj swoich 100% możliwości, bo występuje praktycznie tylko w chórkach. W niektórych momentach pokazuje swoją moc wokalu, ale to nie jest jeszcze to, co możemy usłyszeć na płytach wyżej wymienionych zespołów lub ich koncertach. Chupa zaś używa tutaj dużo rapu i, szczerze mówiąc, wychodzi mu to. Nie jestem wielkim fanem rapcore’u, ale tutaj naprawdę wyszło, jak najbardziej na plus.
Jak widać Chupa zżył się bardzo ze swoim dawnym zespołem NoNe i pokazuje to w utworze „Głos”. Początek riffu brzmi niemal identycznie jak „Burning Land”. Mimo to nie poprawia to mojej oceny utworu bo właśnie intro tego kawałka jest najmocniejszym fragmentem tego utworu… Wokal Bartosza nie porywa mnie zbytnio bo brzmi jak typowy przebój radiowy. Tekst tak samo „Jeśli mam być tylko głosem będę nikim”, serio? Nie porywa mnie to.
Za to kawałek „Litera O” przemówił do mnie od samego początku. Ten riff, wokal, zdenerwowanie… po prostu takie coś uwielbiam! Jakby cała płyta była nagrana w tym stylu i z podobnymi riffami, oceną końcową byłoby 10, a nawet 11! Tekst może momentami wydaje się kiczowaty, ale to nie przeszkadza w odsłuchu końcowym. Po najgorszym przyszedł czas na najlepsze, oby więcej takich kompozycji Bartku!
Chupa pokazuje, że naprawdę potrafi śpiewać, nie w stylu przebojów radiowych, ale w stylu dobrego hard rocka. W „Nie mówię nie” tekst mówi o tym, by doceniać drobne rzeczy, cieszyć się życiem i nie zamartwiać się przeszłością. Nie ma co wiele o tym kawałku mówić, miło się słucha.
Znów mi się wydaje, że wokalista jest bardzo związany z NoNe… utwór „Wychodzę” instrumentalnie brzmi jakbym słuchał zbicia niektórych kawałków NoNe z koncertu „My Only Heart of Lion”… Kawałek oderwany zupełnie od całości i również brzmi typowo „radiowo”, brak tej mocy co w „Literze O” czy „Nie mówię nie”.
Kolejny kawałek na minus. Przyszła kolej na następnego gościa, utwór 7 na płycie ma tytuł „Helios” i występuje tu wokalista zespołów 52 Dębiec i Luxtorpedy czy wielu znanym Przemysław „Hans” Frencel. Panowie pokazywali wiele razy, że ich połączenie potrafi stworzyć coś naprawdę pięknego – mowa tutaj o utworach „Rise Up!” czy „Bezsenność” zespołu 52 Dębiec. Jest moc, jest dobry wokal, jest DOBRY TEKST!!! Całość równie świetna. Jakby wciąż była moda na wypuszczanie singli na CD a nie na YouTube to na singlu do „Roxxx” mogły by się znaleźć tylko „Litera O”, „Nie mówię nie” oraz właśnie „Helios” z Hansem. Wspaniała robota!
W kolejnej kompozycji pod tytułem „Bez szans” mamy bardzo interesujące intro na syntezatorze, wokal Chupy tak samo zmodyfikowany jakby syntezatorem. Wyszło jak dla mnie świetnie, powolny ciężki riff w refrenie, zaś wokal trochę słabiej. Nie ma co tu dużo mówić, nienajgorszy-nienajlepszy utwór czyli tzw. Średniak.
Teraz lecimy z chyba najbardziej klimatycznym kawałkiem „Jestem wrogiem”… kawałek, jak myślę, jest hołdem dla Sweet Noise - typowy instrumental jak Sweet Noise, a wokal jakbym słuchał Glacy! Tekst opowiada o hejterach w Internecie, jacy to oni nie są mądrzy i jak to dobrze nas nie znają. Po prostu miazga! „Znienawidzisz” jest kawałkiem dobrym na rockową dyskotekę jakie były organizowane dawno, dawno temu. Dobry do potańczenia, przy riffie nóżka chodzi, ładnie odśpiewany. Tekst trochę do całości nie pasuje ale mimo to jest bardzo dobry, nie jest bardzo kiczowaty, przyjemnie się słucha.
No i czas na ostatni utwór podstawowy na płycie z trzecim gościem Loop Trigger. Utwór nazywa się „Karą będzie lęk”. Początek ma syndrom kawałka nr 6 czyli „Wychodzę”. Jest on dość smutny, wokal czasami kojarzy mi się z Dżemem… czekaj co. Metalowa płyta z elementami Dżemu? Coś mi tu nie gra… Ale mimo wszystko, wypadło to całkiem znośnie.
Zostały nam dwa utworu bonusowe które nie są wymienione we wkładce czyli „Zupełnie sam” i „W nieznane”. Zacznijmy od pierwszego „Zupełnie sam” wpada bardzo dobrze w ucho, chce mi się przy nim machać głową, szaleć i wariować, bardzo dobry, właśnie chciałbym, by cała płyta wyszła tak, jak ten utwór wraz z innymi zrecenzowanymi przeze mnie pozytywnie. Zaś drugi utwór bonusowy nie wypada tak dobrze jak pierwszy… „W nieznane” brzmi dokładnie jak Dżem, ten sam problem co w „Karą będzie lęk” a może i nawet większy, bo gdyby coverował to Maciej Balcar a przed tytułem nie byłoby napisane Chupa tylko Dżem to bym nawet nie pomyślał, że to jest utwór byłego wokalisty NoNe…

No ale cóż, nie możemy mieć albumów idealnych. No i to tyle tej płyty, mamy tu lepsze („Litera O”, „Nie mówię nie” czy „Helios”) i gorsze („Głos”, „Nadejdzie taki dzień” czy „Wychodzę”) momenty. Cały odsłuch albumy nie jest zły, ale nie jest to płyta do której będę często wracał. Pojawi się ona w moim odtwarzaczu parę razy w zimowe wieczory ale na pewno nie częściej. Muzycznie nie jest źle, tekstowo trochę gorzej. Jeśli Chupa będzie pracował nad utworami polskojęzycznymi, to naprawdę wyjdzie z tego coś dobrego. Płyta dobra, ale fajerwerków brak. Można mieć, ale nie trzeba.
Ocena końcowa:
3/5

Następną recenzją będzie:
Ontagma - Delusion

czwartek, 31 sierpnia 2017

Pierwszy post

Witaj. 

Zaprowadzę Cię w świat muzyki, świat w którym jest wiele osób, ale znają tylko jej mały fragment. To nie jest kolejny denny blog z recenzjami muzycznymi skupiający się dajmy na to tylko na rocku. To jest blog muzyczny na którym zapoznasz się z najróżniejszymi recenzjami muzycznymi. Może nie będą one mega profesjonale. Nie mają być. Będą to moje subiektywne oceny danych albumów, koncertów czy singli wypuszczanych przez artystów z polskiej, jak i zagranicznej sceny rozrywkowej.
Zapoznam was z wszelakimi nurtami muzycznymi od klasycznego rocka, przez death metal czy rap. Słucham praktycznie wszystkiego. Od Nirvany przez Morbid Angel a na Quebonafide kończąc. Pod koniec recenzji zawsze ujrzycie ocenę oraz następną płytę (zespół, tytuł i okładkę) jaką będę recenzował, bo mam ich naprawdę sporo. 
Może trochę o mnie. Jestem Mikołaj, mam 19 lat. Muzyką jaram się praktycznie od dzieciństwa. Wszystko zaczęło się w 2003r jak pierwszy raz świadomie usłyszałem „Muj Wydafca” zespołu Kult. Wtedy moje życie się zmieniło o 180 stopni. Zafascynowany muzyką gówniarz błagał ojca by słuchać z nim kaset na starej wieży. Po około 10 latach sam zaczął odkładać hajs by móc kupić sobie płyty. Pierwszą płytę jaką sobie kupiłem to był bodajże album Acid Drinkers „Fishdick Zwei”. Od tamtego czas z jednej płyty, kolekcja rozrosła się po całą półkę płyt CD, cztery kartony kaset, oraz kilkadziesiąt winyli. Kolekcja rośnie dalej.
Mam nadzieję, że zachęciłem was może trochę moją osobą, a moje recenzje przypadną wam do gustu.
PS. W tym miejscu chciałbym pozdrowić Martę pseudonim „Gahanowa” która prowadzi blog „Książki w Piekle” i będzie mi pomagać wystartować. Pozdrawiam Cię Marta. Na pewno nie jedna recenzja przez to będzie dedykowana dla Ciebie. Link do jej bloga: Książki w Piekle

Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie pierwszego wpisu. Pozdrawiam was wszystkich serdecznie. Pierwsza recenzja już niedługo!

Mikołaj „Lipa” Lipkowski